Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Otworzyła luksusowy hotel dla zwierząt w kraju, w którym pies śpi w budzie

0
Podziel się:

W pierwszym roku amatorów przepychu zaglądnęło do niej blisko dwustu. Do tej pory, przez sześć lat, ponad dwa tysiące.

Otworzyła luksusowy hotel dla zwierząt w kraju, w którym pies śpi w budzie
(Bone Pet Club)

Pokoje i apartamenty urządzane za każdym razem pod gościa, hala sportowa z bieżnią, basen, seria zajęć fitness do wyboru oraz zabiegów upiększających... - tak kusi "Bone Pet Club" Anety Cholewy, pierwszy w kraju luksusowy hotel dla zwierząt. Nie tylko dla psów i kotów, ale również świnek morskich, papug, królików, a nawet świń.

_ - Halo, dzień dobry, chciałbym zostawić u pani swoją pociechę, kota. Tylko nie wiem, jak u pani jest z obłożeniem, bo dzwoniłem przed chwilą i było zajęte. Boję się, że miejsc nie będzie, tym bardziej, że mi chodzi o dwa miesiące, gdzieś od października. I jeszcze, niech mi pani powie, bo trochę się boję, on mnie zechce po tych kilku miesiącach? _

_ - W październiku? A, to spokojnie. To już po wakacjach, na pewno będzie miejsce. Potem, w okolicach grudnia, mogłoby być trudniej, bo święta, Sylwester... I niech się pan nie martwi, kot pana zechce. One się do ludzi wcale tak mocno nie przywiązują... _

Aneta Cholewa chyba wie co mówi, bo goszczenie zwierzaka przez tak długi czas to dla niej nie pierwszyzna. Niektóre czworonogi spędzają u niej nawet blisko sto dni w roku, mówi o nich "stali goście". Ich właściciele często wyjeżdżają, czasami w rozjazdach spędzają więcej czasu niż w domu. Ale zwierzaka się nie pozbędą. Mówią, że chcą mieć do kogo wracać.

Dobermanka Chilli czeka na powrót pana już blisko pół roku. – To już nie gość, a mieszkaniec – rozczula się Cholewa. Właściciel psa wyjechał na inny kontynent i prawdę mówiąc, już mu się nie opłaca sprowadzać Chilli do siebie. Tłumaczy się "ostrymi procedurami imigracyjnymi", które wymagają od niego, żeby zwierzak sześć miesięcy przesiedział w kwarantannie, nim zostanie przepuszczony przez granicę. – A jest stary, schorowany, to by go zamęczyło – tłumaczy szefowa hotelu. – To już lepiej, żeby sobie na starość u nas siedział.

To oczywiście ekstremalny przypadek. Zwykle gość kończy swoje "wakacje" z powrotem z urlopu lub delegacją właściciela i razem z nim wraca do domu. Co nie znaczy, że nie pojawi się znów w "Bone Pet Club" za jakiś czas. Większość wpada już po kilku miesiącach. Ot, chociaż na weekend lub kilka dni. I to nawet wtedy, gdy ich pan nie wyjeżdża za granicę lub nie gości uczulonych na sierść krewnych. "A niech sobie skosztuje luksusu" - to tłumaczenie powtarza się jak mantra.

Psy w przechowalni bagażu

_ - ... Mnie ten "apartament dla psów" interesuje. Bo wie pani, u mnie kot sobie łazi dość swobodnie. To bym wolał, żeby miał tylko dla siebie taką dużą przestrzeń. Jest taka możliwość w ogóle? _

_ - Jest, ale to będzie pana dużo drożej kosztowało. Apartamenty są wynajmowane zwykle przez właścicieli wielu zwierząt. Gościliśmy w nim na przykład dziesięć yorków jednej pani. Ja uważam, że ta loża dla kota, którą panu proponuję, spokojnie powinna wystarczyć. Zresztą może pan sobie przyjechać, zobaczyć. Ale cena mówi za siebie, za apartament zapłaci pan 120 złotych za noc, a taka loża kosztuje tylko 60. _

Cały metraż dwóch pomieszczeń, w których nocują koty, to około 25 metrów. To tylko pięć metrów mniej niż wielkość apartamentu "Family", o który dopominają się najbardziej wybredni klienci. Na co dzień w pokoju piętrzą się drapaki, na kozetkach zalegają poduchy, a koty i tak siedzą jak figurki rzędem przy dużym oknie i pobłażliwie obserwują gonitwy psów w ogrodzie. Ale jak trzeba cała kociarnia zostaje przydzielona jednemu zwierzakowi. I wtedy – szybkie przemeblowanie.

- Właściwie każdy z dwunastu pokoi w hotelu urządzamy pod gościa. Nie ma w tym nic dziwnego, w końcu ratlerkowi będzie wygodnie na podwieszanym hamaku, a na przykład labrador może się czuć lepiej na łóżku z wielkimi poduchami – tłumaczy właścicielka "Bone Pet Club". Grunt, żeby wszystko było kolorowe i ekskluzywne.


Wiele mebli zostało zaprojektowanych
w oparciu o ludzkie odpowiedniki, fot. Bone Pet Club

– Wiadomo, że robimy to bardziej pod właściciela niż pod zwierzaka, któremu, nie oszukujmy się, jest wszystko jedno, jakiego koloru ma dywanik – kwituje bezceremonialnie. Po czym dodaje, że może też trochę robi to dla siebie.

Za dobrze pamięta, jak lata temu nabiegała się po wszystkich "pensjonatach dla zwierząt", szukając miejsca dla swoich psów. – W pobliżu Warszawy znalazłam wtedy tylko przydomowe klitki, w których zwierzęta cisnęły się w boksach, czasami w klatkach. Wyglądało to bardziej jak przechowalnia bagażu, nawet nie jak schronisko – uskarża się.

Poszukiwania zakończyłyby się więc prawdziwą klęską, gdyby nie to, że uświadomiła sobie wtedy dwie rzeczy. Po pierwsze, że jest prawdziwym i nieuleczalnym "dogloverem", a po drugie, że nie pozostaje jej nic innego, jak założyć pensjonat dla zwierząt z prawdziwego zdarzenia. Jak te zza oceanu, które oglądała w sieci z szeroko otwartymi oczami. Tam pies spał na podwójnym łożu małżeńskim, oświetlony przez kryształowy żyrandol, a nad głową migała mu wielka plazma. Obrazek ze Stanów, oczywiście, nawet dla niej ocierał się o absurd, ale nie da się ukryć, że wytyczył pewien kierunek.

Dla niej jak najbardziej właściwy, dla banku już – niekoniecznie. Dziesięć różnych placówek – dokładnie tyle odwiedziła ze swoim pomysłem, prosząc o kredyt. Żeby nie było wątpliwości – urzędnicy byli bardzo uprzejmi, nawet się nie naśmiewali. Ale w końcu przychodził taki moment rozmowy, kiedy zaplatali dłonie na piersi i mówili poważnie: "Pani Aneto, w Stanach, jak najbardziej, ale w Polsce to pani klientów nie znajdzie. Tutaj pies śpi w budzie".

Ale ona już nie mogła przestać myśleć o tej swojej wymarzonej firmie. Po dziesięciu latach pracy w korporacji miała dość, chciała wreszcie "pójść na swoje". Zaczęła już nawet nieśmiało podpytywać znajomych, czy mają jakieś niezagospodarowane pieniądze, kiedy jeden z banków zgodził się jej pożyczyć te upragnione kilkaset tysięcy złotych. Dziś Aneta Cholewa mówi krótko, że sama nie wie, jak to się stało, że w końcu jej dali ten kredyt. - Chyba go wybiegałam – śmieje się.

Czytaj reportaż dalej i dowiedz się, dlaczego urzędnicy nie mieli racji i pomysł na hotel dla zwierząt zadziałał

Większość pieniędzy wydała na dzierżawę ogromnego terenu (2 tysiące metrów kwadratowych), położonego blisko 10 minut od lotniska Okęcie i starych hal, w których urządziła swój hotel. Wyremontowała je w trzy miesiące: położyła antypoślizgowe maty, zamontowała dźwiękoszczelne szyby w oknach, żeby niepotrzebnie nie zrażać do siebie sąsiadów i tych, którzy będą ją mijać jadąc na samolot chociażby z willowej Magdalenki. Tym bardziej, że potrzebowała zaledwie kilku tygodni, żeby się przekonać, że to oni w dużej mierze będą jej klientami.

– Wybór tego miejsca był strzałem w dziesiątkę – wyznaje bez fałszywej skromności. – Obyło się bez reklamy, bo codziennie mijały mnie dziesiątki szefów firm i pracowników korporacji, których taki biznes fascynował i pociągał. Widzieli w tym hotelu symbol luksusu, którym chcieli się otaczać.

W pierwszym roku takich amatorów przepychu zaglądnęło do niej blisko dwustu. Do tej pory, przez blisko sześć lat, ponad dwa tysiące.

Pies jak gentleman

fot. Bone Pet Club

_ - Wyczytałem na pani stronie, że zwierzak ma cały program rozrywkowy w ciągu dnia. Na przykład taki fitness. To mógłbym takie coś zamówić dla kotka? Bo trochę mi się spasł. _

_ - Oj, nie może pan, to jest tylko dla psów. Kota do takich rzeczy się nie zmusi. Musiałby mieć chyba taki wielki kołowrotek, jak dla chomika... Ale on by nas znienawidził. On nie lubi zajęć fizycznych, jego można co najwyżej drapać, pomasować... _

Aneta Cholewa nazwała swój hotel "Bone Pet Club", bo nie chciała, żeby to była zwykła noclegownia, gdzie zwierzę będzie w nocy spało, a w dzień biegało wolno po wybiegu. – "Club" miał się kojarzyć z miejscem spotkań i wysmakowanej rozrywki. Czymś takim, jak mieli gentlemani w XIX wieku – przestrzenią w której się spotykali, gawędzili, rozwijali zainteresowania i dbali o formę – opowiada biznesmenka z zapałem.

Dlatego pierwsze co zrobiła, to zatrudniła zoopsychologa i terapeutów, którzy mogliby prowadzić zajęcia fitness dla psów lub treningi w basenie. – Nawet co drugi pies ma problemy ze stawami. Pomyślałam sobie, że skoro już ma u nas spędzić te kilka tygodni, to niech od razu podreperuje zdrowie – tłumaczy. Wkrótce potem w hotelu pojawiła się bieżnia i salon, w którym zwierzaki się strzyże, czesze, a nawet perfumuje. Ale apetyty klientów są niezaspokojone. Ostatnio do Anety Cholewy dzwonił człowiek, który chciał kotu umalować paznokcie na koralowo. – Tylko jeśli pan chce, żeby potem je sobie poobgryzał – przestrzegała ze śmiechem. W końcu uległ.

Rozmowa w cztery oczy z gościem na czterech łapach

_ - A kojarzy pani Big Brothera? Bo ja bym miał takie życzenie, żeby sobie na kotka czasami popatrzeć... _

_ - Zaskoczę pana – nie jest pan pierwszy. _

Co w tym absurdalnego, skoro nawet w niektórych przedszkolach działa streaming na żywo? Aneta Cholewa wzbrania się przed zamontowaniem kamer, bo jak tłumaczy, teren jest za duży i pies, znając szczęście, akurat kopałby dół nie tam, gdzie właściciel patrzy. I potem ona musiałaby studzić emocje i uspokajać, że na pewno nie zdechł.

Dla przewrażliwionych zaczęła więc organizować konferencje na Skype. Właściciel siedzi przed laptopem i streszcza psu swój dzień, a ten chodzi po pokoju, który obejmuje kamerka i zwykle po kilku minutach już nie zwraca na pana uwagi. W najlepszym razie podgryza stół, na którym stoi urządzenie.

Mimo to co bardziej rozgadani klienci łączą się z nawet kilka razy w miesiącu. – To tylko brzmi absurdalnie, dla moich klientów nie ma w tym nic dziwnego. To element codzienności, jak ten wspomniany żyrandol z kryształu – tłumaczy biznesmenka. - Dlatego nie śmieję się, gdy mi ślą do hotelu pocztówki z wakacji. Może kiedyś wezmą na nie swoje zwierzęta.

wydarzenie
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)