Money.plFirmaGrupa pl.soc.prawo

prawo czy sprawiedliwość?

poprzedni wątek | następny wątek pl.soc.prawo
2006-03-21 20:19 prawo czy sprawiedliwość? ta.ta
http://www.abcnet.com.pl/pl/artykul.php?art_id=2412&token=

--
2006-03-21 20:51 Re: prawo czy sprawiedliwość? Hikikomori San


"ta.ta" wrote:
>
> http://www.abcnet.com.pl/pl/artykul.php?art_id=2412&token=

Ciekawy felieton, ale mogles napisac o tym bo sam tytul i podanie linka
to jak rzucenie zepsutego ochlapu dzikim kotom...

--
____________________________________________________________________
Gore, gore, gore!!! Horrory mniamusne, krwia ociakajace i oplywajace
w bezsensownej sadystycznej nieraz przemocy. Dlaczego i co nas kreci
w takich filmach, brutalnych, wrecz chorych? ... http://tiny.pl/md2f
2006-03-22 19:23 tak lepiej? ta.ta
Praw mamy dostatek, gdy dobrze poszukać, znajdzie się coś dla każdego.
Cokolwiek kto czyni i kimkolwiek jest, musi co i rusz naruszać jakiś przepis.
Wszyscyśmy są winni w rozumieniu prawa – to taka świecka wersja grzechu
pierworodnego.

Parlamenty, rządy, resorty, województwa, powiaty i gminy – wszyscy coś
codziennie piszą, a każdy obywatel ma to znać, i basta. Jest w tym jednak
pewna dysproporcja, gdy jeden czytelnik musi naraz czytać prace tysięcy
pisarzy i pod ciężką karą je zapamiętywać. A co tylko nieszczęśnik
przeczytał, zaraz mu się zmienia, i już musi wracać do poprzednich lektur,
kiedy zaś je czyta, coś mu znowu dopisują w miejscu, w którym dopiero co
skończył studiowanie. Wygląda to tak, jak gdyby prawo uciekało przed
obywatelem. Osobliwy berek.

Objętość prawa przerosła możliwości nie tylko przyswojenia, ale choćby
przeczytania przez zwykłego człowieka, więc – z powodów czysto
fizjologicznych – większość praw to prawa nieznane. Kiedy zaś ktoś jest
karany z nieznanych mu przyczyn, na podstawie przepisów, których zawczasu
znać nie mógł, to czym się to różni od zwykłej tyranii, w której
sprawiedliwość jest tożsama z nieprzewidywalnym kaprysem despoty?

Władza tworzy przepisy, nakładając na nas różne obowiązki i grożąc
sankcjami – od odebrania mienia przez odebranie wolności aż po odebranie
życia. Sankcji tych można uniknąć – albo gdy się komu jakimś trafem udaje nie
wchodzić w kolizje prawami, choć ich znać nie może, albo gdy się skrywa przed
instytucjami państwa, chociaż te są wszędzie. A kogo już państwo dopadnie,
ten się nie może zasłonić nieznajomością prawa, bo znać prawo i być mu
posłusznym to pierwszy obowiązek obywatela, za którym dopiero stają i z
którego wynikają wszystkie inne.

Ile jest tych przepisów, które trzeba znać? To trudno ustalić. Żadna
instytucja państwa nie ogłasza listy praw powszechnie obowiązujących ani też
nie zlicza ich objętości. Musimy się oprzeć na danych pośrednich oraz pewnych
oszacowaniach, które oczywiście zawsze będą obarczone jakimś marginesem
błędu. „Na szczęście”, uzyskane wyniki okazują się tak szokujące, że gdyby
nawet były wielokrotnie przeszacowane, to i tak wskazywałyby, że polski
system prawny dawno i trwale przekroczył granice sprawiedliwości,
praworządności czy nawet zwykłego rozsądku.

Dostępny na rynku największy i zapewne najbardziej kompletny polski
system informacji prawnej zawiera, według stanu na początek roku 2006,
przeszło 180 tysięcy obowiązujących w Polsce samodzielnych aktów prawnych
różnej rangi, mających swe źródła w następujących publikatorach:

7,9 tys. – w Dziennikach Ustaw i Monitorach Polskich,

5,7 tys. – w Dziennikach Urzędowych wszystkich resortów,

5,6 tys. – w Dziennikach Urzędowych Unii Europejskiej serii L i C,

160 tys. – w Wojewódzkich Dziennikach Urzędowych wszystkich województw.

Czy to znaczy, że każdy z nas musi przeczytać przed osiągnięciem
pełnoletniości jakieś 180 tys. książek? No, książek to może nie. Owszem,
bywają akty prawne rozpisane na wieleset stron, ale też bywają
kilkustronicowe. No, ale gdyby średnio przypadało, powiedzmy, dwadzieścia
stron druku na jeden akt, to i tak mielibyśmy parę milionów stron do
przeczytania. Dość dużo.

Aż tak źle na szczęście nie jest. Prawo miejscowe dotyczy szesnastu
województw, z tych więc 160 tys. aktów prawnych, średnio na województwo
przypada tylko po 10 tysięcy. Kto więc nie wystawia głowy poza jedno
województwo, temu wystarczy znać marne 10 tysięcy przepisów, kto zaś lubi
podróżować, ten powinien dużo czytać. Z drugiej strony, nie wszystkie prawa
miejscowe dotyczą każdego, przyjmijmy więc, że przeciętnemu obywatelowi
wystarczy znajomość jakichś dwóch-trzech tysięcy praw jego województwa i może
podobnej liczby praw innych województw. Razem jakieś 4-6 tysięcy przepisów.

Prawo europejskie w dużej mierze odnosi się do działań państw, gospodarek
czy organizacji. Znaczna część z 5,6 tys. europejskich aktów prawnych nie
dotyczy bezpośrednio obywateli. Przyjmijmy zatem, że trzeba znać niewiele
ponad trzecią część tych praw, jakieś dwa tysiące sztuk.

Dzienniki urzędowe publikują tak zwane prawo resortowe, najczęściej nie
obowiązujące powszechnie, choć z tym różnie bywa, bo często prawo resortowe
uszczegóławia lub objaśnia prawa powszechnie obowiązujące. Inne jednak prawo
resortowe będzie interesować księgowych, inne rolników, inne lekarzy, inne
zaś kierowców albo właścicieli domów, można przyjąć, że przeciętnemu
człowiekowi powinna wystarczyć znajomość niewielkiej części tego prawa. Dla
ustalenia uwagi, przyjmijmy, że jest to góra tysiąc aktów prawnych.

Monitor Polski publikuje w większości nie prawa, lecz różne zapisy
proceduralne, a jego roczna objętość to marne 2-3 tysiące stron, których
raczej czytać nie trzeba. Ustaw i rozporządzeń, zawartych w Dzienniku Ustaw,
jest wielokrotnie więcej, ale i one nie muszą obowiązywać wszystkich, chociaż
mogą, i to czasem niespodzianie: bo przecież i górala może dopaść prawo
morskie, kiedy jest na wczasach, a i bezrobotny nędzarz może wpaść w szpony
prawa gospodarczego, kiedy jakiś urząd uzna jego buszowanie po śmietnikach za
biznes. Przyjmijmy ostrożnie, że z wszystkich obowiązujących ustaw i
rozporządzeń wystarczy znać tylko 3 tysiące.

Razem daje to jakieś 10-12 tysięcy samodzielnych aktów prawnych – mniej
niż dwa tysiące sztuk na rok nauki w szkole, raptem parę aktów prawnych
dziennie, powiedzmy – po jednym na lekcję. Nic strasznego. Mogłoby się zatem
zdawać, że gdyby zrezygnować z nauczania w szkołach czegokolwiek poza
obowiązującymi przepisami, to każdemu dziecku dawałoby się szansę, aby mogło
w trakcie nauki szkolnej przeczytać, jakie będą jego prawa i obowiązki, gdy
tylko dorośnie. Niestety, tak nie jest.

Prawodawcy nie śpią. Dziennik Ustaw stał się rzeczywiście gazetą
codzienną, najgrubszą ze wszystkich. Ostatnie trzy roczniki Dzienników Ustaw
prezentują się następująco:

2003 r.: numerów 232, pozycji 2342, w tym ustaw 226, stron 16449, 71 str.
na numer,

2004 r.: numerów 286, pozycji 2889, w tym ustaw 241, stron 21032, 73,5
str. na numer,

2005 r.: numerów 267, pozycji 2260, w tym ustaw 199, stron 17610, 66 str.
na numer.

To doprawdy niemałe wyzwanie dla obywatela: w każdy dzień powszedni
przeczytać, przeanalizować: czy go dotyczą, i w większości zapamiętać
siedemdziesiąt stron nowych przepisów. Jeśli dodać do tego przepisy resortowe
i miejscowe, to zmiany i uzupełnienia prawa, które trzeba na bieżąco
przyswajać, można oszacować na prawie tysiąc aktów prawnych rocznie.

Nie wystarczałoby więc opanować w szkole, powiedzmy, ćwierć miliona stron
przepisów, bo te, które uczeń poznał na początku szkoły, stawałyby się
nieaktualne, kiedy miałby szkołę kończyć. Trzeba by więc zaraz zacząć
studiowanie zmian prawa, które się pojawiły w ciągu dotychczasowej nauki,
potem by trzeba poznać nowe zmiany zaistniałe w czasie studiowania zmian
wcześniejszych i tak dalej – aż za którymś cyklem uda się doścignąć aktualny
stan prawny. Cóż, wydaje się, że konieczna staje się nie tylko kompleksowa
zmiana zadań szkoły, ale także wydłużenie obowiązkowej edukacji oraz
przesunięcie progu pełnoletniości na jakiś 30-40 rok życia. Hm, niejako przy
okazji byłby rozwiązany problem bezrobocia...

Nadmiar prawa stwarza bezprawie, a państwo czyni barbarzyńskim. Winien
jest każdy, kogo dostrzegą słudzy prawa, bezpieczny jest tylko ten, kto złoży
ofiarę kapłanom Temidy – taki to model sprawiedliwości. Decyzje urzędów czy
wyroki sądów mogą brzmieć nieomal dowolnie, bo w tej plątaninie na każdą
sentencję da się znaleźć przepis, zresztą zwykle na jej zaprzeczenie – też.
Zdarza się zatem, że zbir, który skatował człowieka, odpowiada z wolnej
stopy, a jego pobita ofiara siedzi w areszcie, bo leżąc w szpitalu, nie
zdążyła odebrać wezwania do sądu. Bywa i tak, że biedak, co jechał pociągiem
na gapę, jest więziony miesiącami, a magnat, co tego i tysiąc innych biedaków
pozbawił majątku i pracy, zostaje bezkarny, bo mu sprytni adwokaci znajdują
przepisy paraliżujące pracę sądu czy prokuratury.

Przed takim „państwem prawa” może nas chronić tylko mimikra: obywatel
musi pozostawać niedostrzegalny dla aparatu państwa, a zwłaszcza dla wymiaru
sprawiedliwości, nie drażnić możniejszych od siebie, nie budzić zawiści
biedniejszych, nie prowokować pieniaczy. Nie ma też większego sensu czytanie
przepisów, bo i tak życiem codziennym rządzi raczej zwyczaj zaś poszczególne
instytucje, a nawet pojedynczy biurokraci, stosują własne mutacje prawa. Tak
być zresztą musi, skoro każdy zna i stosuje tylko część przepisów, ten jedną,
ów drugą, a całości, jako już się rzekło, nie może znać nikt.

Żeby prawo nie urągało sprawiedliwości, trzeba by je przykroić do
ludzkich rozmiarów. Można by na przykład określić jakiś okres przedawnienia
ustaw, żeby je sejmy musiały potwierdzać co ileś tam lat, można by też
ograniczyć konstytucyjnie objętość publikowanych corocznie przepisów, a
najlepiej, gdyby całe prawo było książką o raz na zawsze ustalonej objętości,
niechby i tysiąca stron, a prawodawca, gdyby coś chciał dodać, coś innego
musiałby usunąć. To jednak niestety utopia, na dowód czego przytoczę tu
słowa, które 500 lat temu napisał mąż święty i światły – Tomasz Moore:

„Praw mają bardzo mało, a jednak wystarczają one przy ich urządzeniach.
To właśnie zarzucają mieszkańcy Utopii innym narodom, że mimo wielkiej ilości
kodeksów zawierających ustawy i komentarze, nie można u nich utrzymać ładu.
Utopianie sądzą, że wielką niesprawiedliwością jest krępować ludzi prawami,
których za wiele jest, aby można je było przeczytać, lub zanadto są ciemne,
by ktoś je mógł zrozumieć. Dlatego w Utopii nie ma żadnych adwokatów, którzy
przebiegle bronią spraw i chytrze tłumaczą ustawy.” Zaiste, utopia.


--
2006-03-22 19:46 Re: tak lepiej? Hikikomori San

Zalezy dla kogo, dla Ciebi e gorzej, bo pokazales si eod zlej strony,
czyli mozna powiedziec, ze wlasnie zrobiles z siebie glupka ;)

--
____________________________________________________________________
Gore, gore, gore!!! Horrory mniamusne, krwia ociakajace i oplywajace
w bezsensownej sadystycznej nieraz przemocy. Dlaczego i co nas kreci
w takich filmach, brutalnych, wrecz chorych? ... http://tiny.pl/md2f
2006-03-21 20:19 prawo czy sprawiedliwość? ta.ta
http://www.abcnet.com.pl/pl/artykul.php?art_id=2412&token=

--
2006-03-21 20:51 Re: prawo czy sprawiedliwość? Hikikomori San


"ta.ta" wrote:
>
> http://www.abcnet.com.pl/pl/artykul.php?art_id=2412&token=

Ciekawy felieton, ale mogles napisac o tym bo sam tytul i podanie linka
to jak rzucenie zepsutego ochlapu dzikim kotom...

--
____________________________________________________________________
Gore, gore, gore!!! Horrory mniamusne, krwia ociakajace i oplywajace
w bezsensownej sadystycznej nieraz przemocy. Dlaczego i co nas kreci
w takich filmach, brutalnych, wrecz chorych? ... http://tiny.pl/md2f
2006-03-22 19:23 tak lepiej? ta.ta
Praw mamy dostatek, gdy dobrze poszukać, znajdzie się coś dla każdego.
Cokolwiek kto czyni i kimkolwiek jest, musi co i rusz naruszać jakiś przepis.
Wszyscyśmy są winni w rozumieniu prawa – to taka świecka wersja grzechu
pierworodnego.

Parlamenty, rządy, resorty, województwa, powiaty i gminy – wszyscy coś
codziennie piszą, a każdy obywatel ma to znać, i basta. Jest w tym jednak
pewna dysproporcja, gdy jeden czytelnik musi naraz czytać prace tysięcy
pisarzy i pod ciężką karą je zapamiętywać. A co tylko nieszczęśnik
przeczytał, zaraz mu się zmienia, i już musi wracać do poprzednich lektur,
kiedy zaś je czyta, coś mu znowu dopisują w miejscu, w którym dopiero co
skończył studiowanie. Wygląda to tak, jak gdyby prawo uciekało przed
obywatelem. Osobliwy berek.

Objętość prawa przerosła możliwości nie tylko przyswojenia, ale choćby
przeczytania przez zwykłego człowieka, więc – z powodów czysto
fizjologicznych – większość praw to prawa nieznane. Kiedy zaś ktoś jest
karany z nieznanych mu przyczyn, na podstawie przepisów, których zawczasu
znać nie mógł, to czym się to różni od zwykłej tyranii, w której
sprawiedliwość jest tożsama z nieprzewidywalnym kaprysem despoty?

Władza tworzy przepisy, nakładając na nas różne obowiązki i grożąc
sankcjami – od odebrania mienia przez odebranie wolności aż po odebranie
życia. Sankcji tych można uniknąć – albo gdy się komu jakimś trafem udaje nie
wchodzić w kolizje prawami, choć ich znać nie może, albo gdy się skrywa przed
instytucjami państwa, chociaż te są wszędzie. A kogo już państwo dopadnie,
ten się nie może zasłonić nieznajomością prawa, bo znać prawo i być mu
posłusznym to pierwszy obowiązek obywatela, za którym dopiero stają i z
którego wynikają wszystkie inne.

Ile jest tych przepisów, które trzeba znać? To trudno ustalić. Żadna
instytucja państwa nie ogłasza listy praw powszechnie obowiązujących ani też
nie zlicza ich objętości. Musimy się oprzeć na danych pośrednich oraz pewnych
oszacowaniach, które oczywiście zawsze będą obarczone jakimś marginesem
błędu. „Na szczęście”, uzyskane wyniki okazują się tak szokujące, że gdyby
nawet były wielokrotnie przeszacowane, to i tak wskazywałyby, że polski
system prawny dawno i trwale przekroczył granice sprawiedliwości,
praworządności czy nawet zwykłego rozsądku.

Dostępny na rynku największy i zapewne najbardziej kompletny polski
system informacji prawnej zawiera, według stanu na początek roku 2006,
przeszło 180 tysięcy obowiązujących w Polsce samodzielnych aktów prawnych
różnej rangi, mających swe źródła w następujących publikatorach:

7,9 tys. – w Dziennikach Ustaw i Monitorach Polskich,

5,7 tys. – w Dziennikach Urzędowych wszystkich resortów,

5,6 tys. – w Dziennikach Urzędowych Unii Europejskiej serii L i C,

160 tys. – w Wojewódzkich Dziennikach Urzędowych wszystkich województw.

Czy to znaczy, że każdy z nas musi przeczytać przed osiągnięciem
pełnoletniości jakieś 180 tys. książek? No, książek to może nie. Owszem,
bywają akty prawne rozpisane na wieleset stron, ale też bywają
kilkustronicowe. No, ale gdyby średnio przypadało, powiedzmy, dwadzieścia
stron druku na jeden akt, to i tak mielibyśmy parę milionów stron do
przeczytania. Dość dużo.

Aż tak źle na szczęście nie jest. Prawo miejscowe dotyczy szesnastu
województw, z tych więc 160 tys. aktów prawnych, średnio na województwo
przypada tylko po 10 tysięcy. Kto więc nie wystawia głowy poza jedno
województwo, temu wystarczy znać marne 10 tysięcy przepisów, kto zaś lubi
podróżować, ten powinien dużo czytać. Z drugiej strony, nie wszystkie prawa
miejscowe dotyczą każdego, przyjmijmy więc, że przeciętnemu obywatelowi
wystarczy znajomość jakichś dwóch-trzech tysięcy praw jego województwa i może
podobnej liczby praw innych województw. Razem jakieś 4-6 tysięcy przepisów.

Prawo europejskie w dużej mierze odnosi się do działań państw, gospodarek
czy organizacji. Znaczna część z 5,6 tys. europejskich aktów prawnych nie
dotyczy bezpośrednio obywateli. Przyjmijmy zatem, że trzeba znać niewiele
ponad trzecią część tych praw, jakieś dwa tysiące sztuk.

Dzienniki urzędowe publikują tak zwane prawo resortowe, najczęściej nie
obowiązujące powszechnie, choć z tym różnie bywa, bo często prawo resortowe
uszczegóławia lub objaśnia prawa powszechnie obowiązujące. Inne jednak prawo
resortowe będzie interesować księgowych, inne rolników, inne lekarzy, inne
zaś kierowców albo właścicieli domów, można przyjąć, że przeciętnemu
człowiekowi powinna wystarczyć znajomość niewielkiej części tego prawa. Dla
ustalenia uwagi, przyjmijmy, że jest to góra tysiąc aktów prawnych.

Monitor Polski publikuje w większości nie prawa, lecz różne zapisy
proceduralne, a jego roczna objętość to marne 2-3 tysiące stron, których
raczej czytać nie trzeba. Ustaw i rozporządzeń, zawartych w Dzienniku Ustaw,
jest wielokrotnie więcej, ale i one nie muszą obowiązywać wszystkich, chociaż
mogą, i to czasem niespodzianie: bo przecież i górala może dopaść prawo
morskie, kiedy jest na wczasach, a i bezrobotny nędzarz może wpaść w szpony
prawa gospodarczego, kiedy jakiś urząd uzna jego buszowanie po śmietnikach za
biznes. Przyjmijmy ostrożnie, że z wszystkich obowiązujących ustaw i
rozporządzeń wystarczy znać tylko 3 tysiące.

Razem daje to jakieś 10-12 tysięcy samodzielnych aktów prawnych – mniej
niż dwa tysiące sztuk na rok nauki w szkole, raptem parę aktów prawnych
dziennie, powiedzmy – po jednym na lekcję. Nic strasznego. Mogłoby się zatem
zdawać, że gdyby zrezygnować z nauczania w szkołach czegokolwiek poza
obowiązującymi przepisami, to każdemu dziecku dawałoby się szansę, aby mogło
w trakcie nauki szkolnej przeczytać, jakie będą jego prawa i obowiązki, gdy
tylko dorośnie. Niestety, tak nie jest.

Prawodawcy nie śpią. Dziennik Ustaw stał się rzeczywiście gazetą
codzienną, najgrubszą ze wszystkich. Ostatnie trzy roczniki Dzienników Ustaw
prezentują się następująco:

2003 r.: numerów 232, pozycji 2342, w tym ustaw 226, stron 16449, 71 str.
na numer,

2004 r.: numerów 286, pozycji 2889, w tym ustaw 241, stron 21032, 73,5
str. na numer,

2005 r.: numerów 267, pozycji 2260, w tym ustaw 199, stron 17610, 66 str.
na numer.

To doprawdy niemałe wyzwanie dla obywatela: w każdy dzień powszedni
przeczytać, przeanalizować: czy go dotyczą, i w większości zapamiętać
siedemdziesiąt stron nowych przepisów. Jeśli dodać do tego przepisy resortowe
i miejscowe, to zmiany i uzupełnienia prawa, które trzeba na bieżąco
przyswajać, można oszacować na prawie tysiąc aktów prawnych rocznie.

Nie wystarczałoby więc opanować w szkole, powiedzmy, ćwierć miliona stron
przepisów, bo te, które uczeń poznał na początku szkoły, stawałyby się
nieaktualne, kiedy miałby szkołę kończyć. Trzeba by więc zaraz zacząć
studiowanie zmian prawa, które się pojawiły w ciągu dotychczasowej nauki,
potem by trzeba poznać nowe zmiany zaistniałe w czasie studiowania zmian
wcześniejszych i tak dalej – aż za którymś cyklem uda się doścignąć aktualny
stan prawny. Cóż, wydaje się, że konieczna staje się nie tylko kompleksowa
zmiana zadań szkoły, ale także wydłużenie obowiązkowej edukacji oraz
przesunięcie progu pełnoletniości na jakiś 30-40 rok życia. Hm, niejako przy
okazji byłby rozwiązany problem bezrobocia...

Nadmiar prawa stwarza bezprawie, a państwo czyni barbarzyńskim. Winien
jest każdy, kogo dostrzegą słudzy prawa, bezpieczny jest tylko ten, kto złoży
ofiarę kapłanom Temidy – taki to model sprawiedliwości. Decyzje urzędów czy
wyroki sądów mogą brzmieć nieomal dowolnie, bo w tej plątaninie na każdą
sentencję da się znaleźć przepis, zresztą zwykle na jej zaprzeczenie – też.
Zdarza się zatem, że zbir, który skatował człowieka, odpowiada z wolnej
stopy, a jego pobita ofiara siedzi w areszcie, bo leżąc w szpitalu, nie
zdążyła odebrać wezwania do sądu. Bywa i tak, że biedak, co jechał pociągiem
na gapę, jest więziony miesiącami, a magnat, co tego i tysiąc innych biedaków
pozbawił majątku i pracy, zostaje bezkarny, bo mu sprytni adwokaci znajdują
przepisy paraliżujące pracę sądu czy prokuratury.

Przed takim „państwem prawa” może nas chronić tylko mimikra: obywatel
musi pozostawać niedostrzegalny dla aparatu państwa, a zwłaszcza dla wymiaru
sprawiedliwości, nie drażnić możniejszych od siebie, nie budzić zawiści
biedniejszych, nie prowokować pieniaczy. Nie ma też większego sensu czytanie
przepisów, bo i tak życiem codziennym rządzi raczej zwyczaj zaś poszczególne
instytucje, a nawet pojedynczy biurokraci, stosują własne mutacje prawa. Tak
być zresztą musi, skoro każdy zna i stosuje tylko część przepisów, ten jedną,
ów drugą, a całości, jako już się rzekło, nie może znać nikt.

Żeby prawo nie urągało sprawiedliwości, trzeba by je przykroić do
ludzkich rozmiarów. Można by na przykład określić jakiś okres przedawnienia
ustaw, żeby je sejmy musiały potwierdzać co ileś tam lat, można by też
ograniczyć konstytucyjnie objętość publikowanych corocznie przepisów, a
najlepiej, gdyby całe prawo było książką o raz na zawsze ustalonej objętości,
niechby i tysiąca stron, a prawodawca, gdyby coś chciał dodać, coś innego
musiałby usunąć. To jednak niestety utopia, na dowód czego przytoczę tu
słowa, które 500 lat temu napisał mąż święty i światły – Tomasz Moore:

„Praw mają bardzo mało, a jednak wystarczają one przy ich urządzeniach.
To właśnie zarzucają mieszkańcy Utopii innym narodom, że mimo wielkiej ilości
kodeksów zawierających ustawy i komentarze, nie można u nich utrzymać ładu.
Utopianie sądzą, że wielką niesprawiedliwością jest krępować ludzi prawami,
których za wiele jest, aby można je było przeczytać, lub zanadto są ciemne,
by ktoś je mógł zrozumieć. Dlatego w Utopii nie ma żadnych adwokatów, którzy
przebiegle bronią spraw i chytrze tłumaczą ustawy.” Zaiste, utopia.


--
2006-03-22 19:46 Re: tak lepiej? Hikikomori San

Zalezy dla kogo, dla Ciebi e gorzej, bo pokazales si eod zlej strony,
czyli mozna powiedziec, ze wlasnie zrobiles z siebie glupka ;)

--
____________________________________________________________________
Gore, gore, gore!!! Horrory mniamusne, krwia ociakajace i oplywajace
w bezsensownej sadystycznej nieraz przemocy. Dlaczego i co nas kreci
w takich filmach, brutalnych, wrecz chorych? ... http://tiny.pl/md2f
nowsze 1 starsze

Podobne dyskusje

Tytuł Autor Data

ciaża- czy pracodawca ma prawo?

Kruk at work 2006-01-03 14:49

czy miał prawo?

RW 2006-03-29 18:30

Czy jest prawo broniące rodzinę osoby c

poszkodowany 2006-03-12 10:57

czy miał prawo?

RW 2006-03-29 18:30

Teoria prawa, a prawo polskie ? czy prawo polskie jest zgodne z prawem ?;]

Luk 2006-05-07 01:33

Jak sędziowie rozumieją sprawiedliwość...

Wiech 2006-11-29 21:27

Czy prawo to tez dowód ?

Adam Moczulski 2006-12-10 21:42

Czy mam prawo umieścić fotki

Piotr M. 2007-01-09 18:41

Czy policjant ma prawo...

S&B 2007-02-05 17:36

ZUS - czy ma prawo?

Anuha 2007-06-18 13:05